Alkoholizm – pomoc uzależnionym i ich rodzinom w Wielkiej Brytanii

Alkoholizm to stale postępujące, przewlekłe schorzenie. Uzależnienie od alkoholu powoduje szereg groźnych dla zdrowia i życia powikłań. Alkoholizm działa destruktywnie nie tylko na samego alkoholika, ale również na jego najbliższe otoczenie. Sprawdź, gdzie w UK można uzyskać wsparcie w walce z tą chorobą.

Niewątpliwie alkoholizm jest chorobą całej rodziny a nie tylko jednego z członków. Objawy alkoholizmu jednego członka rodziny organizują i nadają kształt życiu rodzinnemu. Początkowo rodzina, podobnie jak alkoholik, zaprzecza istnieniu problemu choroby alkoholowej. Nikt jeszcze nie myśli o szukaniu pomocy na zewnątrz. Potem następują próby pozbycia się problemu. Rodzina ogranicza kontakt z otoczeniem i próbuje chronić swój wizerunek. W kolejnym etapie następuje chaos – rodzina traci nadzieję, że uda się rozwiązać problem. W rodzinach dotkniętych problemem alkoholowym najbardziej cierpią dzieci. Wszystko kręci się wokół prób wpłynięcia na zachowanie alkoholika i zaniedbuje się prawidłowe wychowanie dzieci. Alkoholizm staje się codziennością i zaczyna kształtować postawę oraz działanie najbliższych osoby pijącej.

Osoby współuzależnione często czują się bezradne, nie wiedzą gdzie i jak szukać pomocy lub boją się, że prosząc o pomoc występują przeciwko osobie pijącej.

Gdzie szukać pomocy w Wielkiej Brytanii?

O pomoc można zwrócić się lekarza GP, który jest przygotowany do tego, aby udzielić wskazówek w sprawie problemów alkoholowych. W Wielkiej Brytanii działa również wiele organizacji, które pomagają osobom uzależnionym od alkoholu, a także ich rodzinom.

Brytyjskie grupy AA działają na terenie całego kraju. Spotkania są bezpłatne. Informacje o takich grupach można znaleźć na stronie http://www.alcoholics-anonymous.org.uk/.

Infolinie

Narodowa Linia Pomocy oferuje pomoc i poradę osobom uzależnionym, jak i rodzinom osób z problemem alkoholowym. Dzwoniąc pod numer tel. 0800 917 8282 można porozmawiać i poradzić się. Linia działa od poniedziałku do piątku w godzinach od 9.00 do 23.00.

Al – Anon Family Groups

Na stronie internetowej organizacji http://www.al-anon.alateen.org/ znajdziemy informacje na temat spotkań grupowych w Wielkiej Brytanii. Grupy oferują wsparcie dla rodzin i przyjaciół alkoholików.

Eclypse Young PersonsSubstanceMisuse Service to organizacja, która pomaga przede wszystkim młodym osobom dotkniętym problemem alkoholowym. Pod numerem telefonu 0161 273 6686 osoby poniżej 19-go roku życia uzyskają poradę, wsparcie oraz informacje o leczeniu.

Pomoc w języku polskim

W Wielkiej Brytanii działają również polskojęzyczne grupy terapeutyczne.

Nasza Linia Uzależnień to polskojęzyczny telefon zaufania dla osób uzależnionych. Linia działa w każdy czwartek, w godzinach 20.30 – 22.00. Numer telefonu jest płatny 2032 860 570. Więcej informacji na temat infolinii można znaleźć na stronie http://www.eedacc.org/

Polskie Grupy AA. Na Wyspach działa wiele grup wzajemnej pomocy, na spotkaniach których można porozmawiać o swoich kłopotach. W Southampton polskojęzyczne spotkania grupy AA odbywają się pod adresem 147 Shirley Road SO15 3FH. Spotkania mają miejsce w każdą sobotę o godz. 18.00. Więcej informacji na ten temat można uzyskać pod numerem telefonu 07935 659 559 lub 07417 566 462 (dzwonić po 17-tej).

Więcej informacji o Spotkaniach AA po polsku na terenie Wielkiej Brytanii można szukać na stronie http://www.aa-pik-wielkabrytania.org.pl/index.php/en/

Powolny internet? Jest kilka przyczyn

W bazie pod Mount Everestem internet działa z prędkością 2 Mbps. Niestety, taką samą szybkość osiąga sieć w wielu brytyjskich domach… Sprawdzamy, gdzie jest najgorszy sygnał i jak polepszyć jakość swojego Wi-Fi.

Dwadzieścia pięć proc. brytyjskich domów ma superszybki internet o mocy ponad 30 Mbps na sek., a do 500 tys. mieszkań dociera sieć o mocy 300 Mbps. Przeciętnemu użytkownikowi sieci taka szybkość nie jest nawet potrzebna. Najczęściej korzysta z niej młodsze pokolenie, do którego zalicza się 21-letni Jacek, student informatyki, który z dwoma kolegami wynajmuje mieszkanie w Birmingham.

Składają się po 20 funtów na internet o mocy 150 Mbps. – To dużo? Nie wydaje mi się. Mieszka nas trzech, każdy ogląda w sieci filmy, gra w gry przez internet i czasem coś ściąga, a wszystko to jednocześnie – śmieje się. – Dla mnie to jest normalny internet. Gdy mam do czynienia z wolniejszym, jestem zdenerwowany i mam wrażenie, że strony ładują się godzinami – przyznaje.

Najgorzej na wsi

Jednak wciąż wielu mieszkańców kraju boryka się z dużo gorszym połączeniem. 2,4 mln domów nadal nie może się doczekać internetu o prędkości wyższej niż 10 Mbps. Na wsi to już niemal połowa. Dostęp do internetu znacznie poprawiła szeroka dostępność mobilnej sieci 4G, z której korzystało u największych operatorów 44 proc. osób w 2014 roku, ale rok później – już 73 proc. Jednak jeśli chodzi o Wi-Fi, to wciąż mogłoby być lepiej, co potwierdzają brytyjskie miasteczka, w których połączenie jest wolniejsze… niż w bazie u szczytu Mont Everestu.

Tydzień czekać na Bonda

Przekonali się o tym mieszkańcy najgorszego pod tym względem miejsca w kraju, położonego zaledwie kilkanaście kilometrów od Gloucester Miserden. W tej niewielkiej miejscowości sieć średnio osiąga 1,30 Mbps. Tymczasem w odludnych regionach w pobliżu najwyższego szczytu Himalajów średnia to 2 Mbps.

– To wszystko chyba zależy od szczęścia – zastanawia się 30-letnia Monika, krawcowa z Gloucester, która mieszka zaledwie kilka kilometrów od niefortunnej wsi. – Wynajmowałam kiedyś mieszkanie w Cheltenham, gdzie internet działał tak, jakby go w ogóle nie było. Teraz w domu mam dobre połączenie. Nie wiem, dlaczego akurat w Miserden jest tak wolny. Możliwe, że to przez gęste lasy… – zastanawia się.

W miasteczku sieć jest tak zła, że ściągnięcie Jamesa Bonda w HD potrwa nawet 5 dni. Szybkość internetu mierzono tam w zeszłym roku prawie sto razy, a najgorszy zanotowany wynik to 0,12 Mbps. Przy takiej sieci nie da się nawet odpisać na e-mail.

2Mbps w każdym domu

Dla porównania, średnia szybkość sieci w Londynie to 25 Mbps – tu film ściągniemy w mniej niż pół godziny. Co jednak ciekawe, najszybsza sieć wcale nie występuje w stolicy. Średnią prędkość ponad 77 Mbps osiąga Rickmansworth w Hertfordshire, a tuż za nim są Shepshed w Leicestershire (66.34 Mbps), Llanwit Major w Glamorgan (66.27 Mbps), Guisborough w Cleveland (61.43 Mbps) i dzielnica Springburn w Glasgow (60.27 Mbps).

Raport na temat szybkości internetu w kraju powstał na zlecenie portalu Cable.co.uk. Na ostatnich miejscach znalazły się natomiast Ashwell w Hertfordshire (1.39 Mbps), Ulverston w Cumbrii (1.45 Mbps), Gilsland w Cumbrii (1.86 Mbps) i Brent Knoll w Somerset (1.99 Mbps). W grudniu rząd obiecał, że każdy brytyjski dom będzie miał sieć o szybkości co najmniej 2 Mbps.

Politycy obiecują, że do grudnia 2017 r., 95 proc. kraju będzie obejmowała superszybka sieć (przez „superszybka” mają na myśli 24 Mbps). Póki co z danych rządowych wynika, że 5,7 mln osób nadal nie ma dostępu do sieci o minimalnej obiecywanej mocy.

Internet psuje miasto

Wciąż jeszcze nawet w dużych miastach zdarzają się miejsca, których mieszkańcy nie mogą bez przeszkód otworzyć choćby poczty internetowej. – Takie czarne dziury mogą doświadczyć ekonomicznej zapaści – twierdzi Dan Howdle z cable.co.uk. – Jest mniej chętnych na domy, a firmy gorzej „przędą”, bo nie są w stanie odpowiednio zaprezentować się w sieci – wyjaśnia.

Badania przeprowadzone przez Strutt & Parker udowadniają, że dobry i stale działający internet to ważny czynnik przy wyborze mieszkania dla 35,8 proc. Brytyjczyków. W przyszłości będzie ich coraz więcej, bo rośnie liczba osób, które pracują zdalnie, robią zakupy przez internet i używają sieci do komunikacji z krewnymi za granicą.

Skarga do dostawcy

A co zrobić, jeśli sieć działa, jak na nasze potrzeby, zbyt wolno? Po pierwsze, warto sprawdzić jego faktyczną szybkość w internecie lub ściągając ze strony organizacji Ofcam (na urządzenia Apple i Android) aplikację, która pozwala sprawdzić jakość naszego Wi-Fi. Może to pomóc w rozmowach z dostawcą, który twierdzi, że internet jest szybszy niż w rzeczywistości. Należy więc złożyć skargę do dostawcy. Gotowy formularz można znaleźć na stronie organizacji Which.

Ale uwaga – skargę możemy złożyć wtedy, jeśli internet nie spełnia wymogów deklarowanych przez dostawcę. Co oznacza, że gdy np. w umowie napisane jest, że szybkość wynosi „do 50 Mbps”, a nasza prędkość to najczęściej połowa tego, może się okazać, że dostawca nie łamie warunków umowy. Jeśli dostawca nie reaguje, można poskarżyć się na niego do Ofcam. Organizacja może wymusić na nim rozwiązanie umowy bez naliczania kary dla użytkownika, jeśli okaże się, że faktycznie internet był wolniejszy niż przewidziany w umowie.

Winny router?

Bywa też, że internet jest za wolny, bo cały czas korzystamy z pakietu sprzed wielu lat. W świecie telefonii i internetu nowe pakiety i promocje pojawiają się co kilka tygodni i często przepłacamy, trzymając się starej taryfy. Często tacy klienci, gdy zaczynają dochodzić swoich praw, otrzymują taniej szybkie łącze, bo dostawcy bardziej opłaca się zaoferować im lepszą umowę niż ich stracić. Wina może leżeć też po stronie routera – jeśli mamy bardzo stary model, nawet po zmianie internetu na lepszy, możemy nie odczuwać różnicy w prędkości.

Warto pytać o routery przy podpisywaniu umowy, bo często istnieje możliwość np. wypożyczenia ich lub zakupu za symboliczny 1 funt. Inny problem polega na tym, że zbyt wiele osób korzysta z naszej sieci. Mówiąc wprost, gdy zgodnie z umową internet powinien działać szybko, a my ledwo odbieramy sygnał, to być może ktoś nam go zwyczajnie kradnie. W takim wypadku warto zmienić hasło. W przypadku hoteli czy kawiarni warto wymieniać hasło regularnie – często sieć obejmuje zasięgiem też sąsiednie domy i może się okazać, że z naszego Wi-Fi korzysta cała ulica.

Uwaga na nianie

Urząd ds. telefonii i internetu Ofcom twierdzi też, że internet może zwalniać przez zakłócenia wywołane innymi urządzeniami elektronicznymi. Najbardziej przeszkadzać mają bezprzewodowe nianie elektroniczne dla dzieci, kuchenki mikrofalowe i… światełka świąteczne. Dlatego radzi, by router trzymać z dala od takich obiektów, a do tego nie zasłaniać go ciężkimi, metalowymi przedmiotami, jak np. lodówka.

Najlepiej umieścić go pośrodku mieszkania. Wreszcie podaje ostatni powód, dla którego internet może być wolny: to wina urządzeń, na których z niego korzystamy. Zdaniem Ofcom, często surfujemy na starym smartfonie czy komputerze, który nie jest w stanie przetworzyć ilości danych, do jakich przywykły nowoczesne sprzęty. Zdarza się wtedy, że robimy awanturę dostawcy internetu, podczas gdy po prostu… czas zmienić komputer.

Sonia Grodek

Ja wyrobić Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego

Planując wyjazdy zagraniczne związane z wakacjami czy chociażby odwiedziny rodziny w Polsce, warto pomyśleć o wyrobieniu Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego.

Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego (European Health Insurance Card) jest kartą, dzięki której za darmo można korzystać z podstawowych usług medycznych podczas wizyty w krajach Europejskich.

EHIC upoważnia do bezpłatnego lub częściowo refundowanego korzystania z podstawowych usług medycznych podczas wizyty w krajach należących do Europejskiego Obszaru Gospodarczego i Szwajcarii. W szczególności są to: Austria, Belgia, Cypr, Chorwacja, Dania, Francja, Grecja, Hiszpania, Irlandia, Islandia, Niemcy, Norwegia, Portugalia, Szwecja, Węgry, Włochy.

EHIC to dokument potwierdzający nasze prawo do korzystania ze świadczeń zdrowotnych w wyżej wymienionych krajach. Dzięki niej korzystamy z opieki zdrowotnej danego państwa na tych samych zasadach co jego obywatele.

Kto może ubiegać się o EHIC?

O Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego mogą ubiegać się rezydenci brytyjscy, obywatele krajów należących do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, obywatele Szwajcarii oraz osoby powyżej 16-go roku życia mieszkające i pracujące w UK.

Jak wyrobić kartę EHIC?

Najprostszym sposobem wyrobienia karty jest aplikacja online. https://www.ehic.org.uk/Internet/startApplication.do

Karta EHIC jest bezpłatna. Wyrabiając kartę dla siebie możemy również wyrobić ją dla swoich bliskich. Jeśli wypełniamy formularz online, na drugiej jego stronie zostaniemy zapytani czy chcemy wyrobić kartę dla swojego współmałżonka czy partnera. Należy wybrać opcję YES. Tak samo jest z kartą dla dzieci. Na trzeciej stronie formularza znajdzie się pytanie czy chcemy wyrobić kartę EHIC dla dzieci. Należy wybrać opcję Add i odpowiedzieć na wszystkie zadane pytania.

Karta EHIC jest ważna przez okres pięciu lat.

Czy Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego będzie ważna po Brexicie?

Karta będzie ważna tak długo, jak Wielka Brytania będzie negocjować warunki wyjścia z Unii. Po ty czasie możliwe jest, że UK wynegocjuje umowę na utrzymanie preferencyjnego dostępu do jednolitego rynku, co oznaczałoby możliwość dalszego korzystania z karty EHIC.

Pies na emigracji. Sprawdź jakie masz obowiązki

Od kwietnia w Wielkiej Brytaniii każdy właściciel psa musi mu założyć chip. Jakie jeszcze obowiązki (i prawa) mają właściciele zwierząt?

Od kwietnia na terenie kraju nie powinno być psa bez chipa. Założenie jest proste – ten obowiązek ma doprowadzić właścicieli psów do większej odpowiedzialności za pupila. – Jeśli komuś piesek się zgubi, albo znudzi i zostawi go na poboczu drogi, to – w teorii – ma być łatwiej znaleźć właściciela – tłumaczy 28-letnia Karolina, która pomagała w chipowaniu psów w schronisku pod Warszawą. – W Polsce niestety system jest wadliwy, bo firmy chipujące, duże lecznice czy gminy, mają własne bazy, a właściciele nie wiedzą, że istnieją ogólnopolskie ewidencje. Być może w UK będzie to lepiej pomyślane – ma nadzieję.

Będą kary

W niektórych miastach Polski obowiązek chipowania istnieje już od kilku lat. Teraz tak samo ma być na Wyspach. Jeśli nasz pies nie będzie miał chipa, najpierw dostaniemy 21 dni na zachipowane go. Gdy jednak po tym czasie nadal nie wypełnimy tego obowiązku, wówczas grozi nam kara 500 funtów. Obecność chipa będą mogli sprawdzać urzędnicy gminni, policjanci i urzędnicy opieki społecznej. Do obowiązku właściciela będzie też należało uzupełnianie bazy o swoje aktualne dane. Nowe prawo dotyczy wszystkich psów powyżej ósmego tygodnia życia. Dzięki temu zmniejszy się przestępczość, bo dziś drogie psy rasowe często padają ofiarą kradzieży. Chipowanie można przeprowadzić u weterynarza lub za darmo w organizacjach takich jak Dog Trust.

Pies płoszy gęsi?

Brytyjskie prawo dotyczące zwierząt jest dość restrykcyjne, choć niewielu właścicieli zdaje sobie sprawę ze wszystkich swoich praw i obowiązków. Przykładowo, jeśli pies zaatakuje kogoś lub nawet sprawi groźne wrażenie na ulicy, w domu sąsiada czy w domu właściciela, to właściciel może dostać karę do pół roku więzienia (do pięciu lat, jeśli osoba doznała uszczerbku na zdrowiu lub do czternastu lat, jeśli pies kogoś zagryzie) lub nielimitowaną karę finansową. Pies ganiający za gęsiami to typowy, wiejski widok, ale jeśli gęsi (lub krowy, świnie, owce) należą do sąsiada, prawo jest bezlitosne – właściciel takich zwierząt gospodarskich może nawet zastrzelić psa, który wchodzi mu w szkodę. Z kolei inny paragraf mówi, że pies, który atakuje ludzi lub zwierzęta „może zostać zniszczony”, a właściciel może dostać zakaz posiadania zwierząt w przyszłości.

Zanim podarujesz psa

Jeśli pies ciągle szczeka i przeszkadza całemu osiedlu, właściciel również może być zmuszony zapłacić karę. Istnieje też prawo zakazujące posiadania niebezpiecznych ras, zwane potocznie „prawem Pit Bulla”. Ale nie tylko o tą rasę chodzi, bo zakaz dotyczy też japońskiego Tosa, Dogo Argentino i Fila Braziliero. Nie można też ich sprzedawać, dawać w prezencie ani rozmnażać. Policja ma prawo zarekwirować takiego psa bez nakazu, jeśli znajduje się w miejscu publicznym lub jeśli ma nakaz na przeszukanie domu w innej sprawie i przy okazji znajdzie psa. – Nie znam tych pozostałych ras, ale wiem z doświadczenia, że pit bulle wcale nie są tak groźne, jak się je opisuje. W przeszłości bywały agresywne, ale wszystko to zależało od tego, czego nauczyli je ludzie. Pit bulle często lądują w schroniskach i już tam zostają, bo ludzie się ich boją. Niepotrzebnie – przekonuje Karolina.

Pies z paszportem

Przewiezienie ukochanego psa na Wyspy to jedna z najważniejszych decyzji, które podejmujemy, kiedy przeprowadzamy się tu na stałe. W końcu dla wielu dom jest tam, gdzie jego pies. Jednak wiele się zmieniło od czasu książki „O psie, który jeździł koleją”, gdy zwierzęciu do podróży wystarczyło… wejście na pokład. Od 2012 roku brytyjskie prawo dostosowało się do unijnego w kwestii podróżowania psów. Teraz pies udający się z panem na wakacje musi mieć mikrochip, aktualne zaświadczenie o szczepieniu na wściekliznę i nie może mieć tasiemca. Musi też mieć „psi paszport”. To w rzeczywistości międzynarodowa książeczka zdrowia, którą wyrabia się w większych zakładach weterynaryjnych. Warto zacząć już na kilka miesięcy przed podróżą, by był czas na uzupełnienie badań, jeśli będzie to konieczne.

Przymusowa rozłąka

Koty, psy, króliki, gryzonie i fretki, które nie będą miały stosownych dokumentów, mogą być zmuszone do odbycia kwarantanny. Można to zrobić na ośmiu największych lotniskach i w portach Calais, Dove, Hull, Portsmouth i Harwich. Wcześniej trzeba zarezerwować na stronie gov.uk miejsce i transport do kwarantanny, bo nie można dowieźć psa na miejsce osobiście. Koszt zależy od zakładu i wynosi kilkaset funtów miesięcznie, a okres kwarantanny może trwać nawet cztery miesiące. – Nawet o tym nie wiedziałam – dziwi się 35-letnia Katarzyna z Portsmouth, barmanka, która przewiozła swojego buldoga na Wyspy trzy lata temu. Siedział w transporterze na podłodze samochodu i bez problemu przekroczył granicę w Calais. – Nie to, żebym starała się go ukryć, ale też nikt o niego nie pytał i dobrze, bo nigdy nie oddałabym go do kwarantanny. To jakieś barbarzyńskie prawa ze średniowiecza – denerwuje się. Jak widać, niestety nie jest możliwe wzięcie zwierzęcia ze schroniska czy ulicy w Polsce i załatwienie wszystkich formalności dopiero po przyjeździe na Wyspy. Taki pies najprawdopodobniej trafi do kwarantanny, a jeśli będzie chory, władze mogą kazać odesłać go tam, skąd przybył.

Podróże samolotem

Większość osób woli wybrać samolot jako środek transportu dla swojego pupila, nawet w obliczu ryzyka kwarantanny. To dla zwierzęcia mniejszy stres, bo po 2-3 godzinach jest po wszystkim. Jedyny minus? Trzeba się wykosztować, bo tanie linie nie pozwalają przewozić psów. W Ryanair możliwe są tylko przeloty z psem przewodnikiem, pod warunkiem, że należy do międzynarodowego, „zawodowego” stowarzyszenia i ma ważne szczepienia czy psi paszport. W tradycyjnych liniach lotniczych psy „pracujące” również mogą podróżować za darmo, jednak wszystkie inne zwierzęta trzeba już przewozić w cargo.

Wiele linii (np. British Airways) wymaga wykupienia usług psiego agenta turystycznego. Taka osoba zadba, by zwierzę bezpiecznie dotarło do cargo, przyprowadzi je właścicielowi po locie i będzie pamiętała o wszystkich dokumentach. Niestety, może to słono kosztować – nawet kilkaset funtów za lot. Z kolei w Air France zwierzęta do 75 kg mogą podróżować z właścicielami na pokładzie. Co ciekawe, jeśli mamy wszystkie potrzebne dokumenty, ukochane zwierzę może dotrzeć do celu również bez naszej opieki autem. Tą usługę oferuje kilka polskich firm przewozowych. Ceny zaczynają się od około 100 funtów, więc to dobra alternatywa dla drogich przewozów samolotowych.

Sonia Grodek

Jak uzyskać brytyjski paszport?

Od listopada 2015 r., żeby starać się o brytyjskie obywatelstwo, trzeba najpierw ubiegać się o kartę potwierdzającą status rezydenta stałego (wcześniej można było starać się o paszport po sześciu latach; 5 lat plus 12 miesięcy po uzyskaniu automatycznej rezydentury).

– Obecnie – jeśli dana osoba jest tu więcej niż pięć lat i dopiero teraz stara się o kartę, to może od razu po jej uzyskaniu starać się o obywatelstwo – nie musi czekać tego roku (chyba że jest tu tylko pięć lat) – mówi Agnieszka Błędowska z firmy Kinas Solicitors.

Wielu Polaków nie wie jednak jak ta procedura do końca wygląda. – W przepisach jest mowa o tym, że osoba, która stara się o paszport, musi cechować się „good charakter”. W praktyce oznacza to, że nie można być karanym za przestępstwa, nie można mieć „na koncie” kary więzienia, niemile widziane jest też zbyt dużo „penalty notice” jeśli chodzi o wykroczenia drogowe, podobnie rzecz ma się w przypadku „drinking offences” czy ostrzeżeń od policji – to wszystko także trzeba zgłosić. Przyjmuje się zasadę, że jeśli mieliśmy konflikt z prawem, to może on działać na naszą niekorzyść. Najważniejsze jednak, by niczego nie zatajać – urząd bowiem wszystko skrupulatnie sprawdzi – podkreśla specjalistka.

Kolejnym krokiem w staraniu się o brytyjski paszport jest zdanie testów (zwolnione są z niego osoby powyżej 65. roku życia lub te, u których stwierdzono chorobę psychiczną). Są jeszcze wyjątki dotyczące osób, które tu studiowały, ale musi być to dobrze udokumentowane. – Jest to jednak wyjątek od testu gramatycznego, a nie od testu Life in the UK – zaznacza specjalistka z Kinas Solicitors.

W przeciwieństwie do podania o rezydenturę, to, które musimy wypełnić starając się o paszport, jest relatywnie krótkie – ma nieco ponad 30 stron. – Jest tu dużo pytań o wyjazdy, czyli o to, czy zachowujemy ciągłość pobytu (pobyt poza granicami UK nie może przekraczać 450 dni w ciągu ostatnich pięciu lat, a także 90 dni w ciągu jednego roku) – pytanie o to pojawia się i w przypadku rezydentury, i podania o paszport. Oczywiste jest, że nie pamiętamy dokładnych dat wyjazdów i przyjazdów, ale urzędy sprawdzają to bardzo dokładnie – jeśli okaże się, że nie pamiętamy np. o tym, że nie było nas w kraju dwa miesiące, to zadziała to na naszą niekorzyść – mówi Błędowska. – Czas oczekiwania na decyzję to około trzech miesięcy, ale teraz może on się wydłużyć i wynieść nawet pół roku – dodaje.

Co z referencjami

W przypadku starania się o paszport pojawia się też inny problem – uzyskania referencji. – Jedną referencję otrzymujemy od osoby, która ma potwierdzone odpowiednim dokumentem kwalifikacje (proffesional qualifications), czyli musi być to solicitor (nie ten, który prowadzi podanie) lub accountant (też nie każdy). Drugą – od osoby, która posiada brytyjski paszport, która nas zna – np. lekarz lub przyjaciel – zaznacza specjalistka. – Myślę, że dla Polaków byłoby bezpieczniej, gdyby wyrobili sobie kartę. Zapotrzebowanie już wzrasta, dzwoni znacznie więcej osób niż jeszcze tydzień temu – podkreśla.

Tego samego zdania jest Jakub Sacharczuk: – Na pewno liczba osób, które starają się o rezydenturę stałą, znacząco wzrośnie – widać to nawet na naszym przykładzie, gdzie od kilku dni telefony nie przestają dzwonić. Zapytań jest więcej także dlatego, że teraz potrzebujemy Residence Card, żeby otrzymać paszport – to zmiana, którą wprowadzono dopiero w listopadzie 2015 r. Czy to oznacza, że będzie więcej podań o brytyjski paszport? – W przypadku rezydentury nie sprawdza się ani znajomości angielskiego, ani znajomości kraju, a w przypadku paszportu już tak, co sprowadza się do tego, że tu musimy włożyć znacznie więcej wysiłku i albo zdać odpowiednie egzaminy, albo skoczyć tu studia. To może być spora bariera dla pewnej grupy – zaznacza.

O paszport na pewno będzie się starać Paweł Koti, dystrybutor Easy Tattoo. – Zamierzam ubiegać się o brytyjskie obywatelstwo, gdyż po 11 latach to właśnie tu czuję się jak w domu. Rosnąca niechęć do Polaków nie ostudzi mojego zapału. Orientuję się jak przebiega proces. Z pewnością po drodze powstaną pytania, jednakże nie spodziewam się żadnych trudności w uzyskaniu na nie odpowiedzi. Myślę, że im więcej nas tu pozostanie, tym lepiej dla nas samych – zaznacza.

Choć dziś trudno przewidzieć, jak będzie wyglądać nasza przyszłość na Wyspach za dwa czy pięć lat, karta rezydenta (a tym bardziej paszport brytyjski), może dać nam większy spokój i bezpieczeństwo. Choćby z tych powodów warto zastanowić się nad wyrobieniem tych dokumentów.

Joanna Szmatuła

Jak uzyskać stałą rezydenturę w Wielkiej Brytanii

23 czerwca obywatele Brytyjscy zadecydowali o wyjściu ich kraju z Unii Europejskiej. Wielu z nas zaczęło zastanawiać się nad przyszłością i możliwością ubiegania się o brytyjskie obywatelstwo. Chociaż politycy zapewniają, że w najbliższym czasie niewiele się zmieni, to jednak wielu obywateli krajów Unii Europejskiej czuje się niepewnie. W poniższym artykule znajdziecie informacje jak starać się o stałą rezydenturę i brytyjskie obywatelstwo. Powiemy wam jakie warunki należy spełnić aby stać się obywatelem Wielkiej Brytanii.

Aby uzyskać brytyjskie obywatelstwo trzeba posiadać status stałego rezydenta. O stałą rezydenturę może ubiegać się osoba, która mieszka w Wielkiej Brytanii przynajmniej 5 lat i spełnia jeden z następujących warunków: pracuje, prowadzi firmę, uczy się lub jest samowystarczalna czyli posiada środki finansowe na utrzymanie i nie pobiera zasiłków. Stałą rezydenturę mogą także uzyskać członkowie rodziny takiej osoby.

Jak ubiegać się o stałą rezydenturę?

Należy wypełnić formularz EEA(PR), który można znaleźć na stronie: https://www.gov.uk/government/uploads/system/uploads/attachment_data/file/505032/EEA_PR__03-16.pdf i uiścić opłatę w wysokości 65 funtów. Do formularza należy dołączyć dwa zdjęcia paszportowe ( podpisane z tyłu) oraz ważny dokument tożsamości (paszport lub dowód osobisty). Poza tym do wniosku należy dołączyć dokumenty, które potwierdzą nasz status na wyspach, czyli np. umowę o pracę czy list od pracodawcy potwierdzający, ze jesteśmy zatrudnieni, oraz payslip lub wyciąg z banku, które dowiedzie, że regularnie otrzymujemy pensję. Inne dokumenty to: dowód, ze jesteśmy samozatrudnieni lub dokument potwierdzający tymczasową niezdolność do pracy, dokument potwierdzający fakt kształcenia się w Wielkiej Brytanii.

Wypełniony wniosek wraz z załącznikami należy wysłać pod adres Home Office – EEA Applications, PO Box 590, Durham, DH99 1AD.

Jakie zmiany w prawie w drugiej połowie roku?

Prawie połowa roku za nami. To dobry moment, by przyjrzeć się, co czeka nas w przyszłym. Zmieni się dużo i będą to głównie zmiany na lepsze, choć właściciele samochodów nie będą zadowoleni.

Dużo zmian w przyszłym roku dla rodziców. Po ostatnich reformach w systemie świadczeń socjalnych, część samotnych matek i ojców skarżyło się, że aby nadal pobierać zasiłek musieli udowadniać, że aktywnie szukają pracy, a przecież nie mogą pracować, bo muszą zajmować się małym dzieckiem. We wrześniu przyszłego roku czeka ich miła niespodzianka. Każdy trzylatek oraz czterolatek będzie miał prawo do 30 godzin darmowej opieki przedszkolnej w tygodniu. Dotychczas było tylko 15 godzin tygodniowo, przez co większość rodziców nie mogła podjąć pracy na etat.

Minister George Osbourne twierdzi, że rodzice dwulatków będą mieli dużo czasu, żeby przygotować się psychicznie na pójście do pracy. – Darmowe przedszkole „na pełen etat” dla wszystkich to świetny pomysł. W przypadku starszych dzieci nie było mnie na to stać. Nie sprawi to, że wrócę do pracy, bo przy trójce dzieci to nie jest takie proste, ale na pewno ułatwi mi to życie. Może nawet znajdę sobie jakieś zajęcie na kilka godzin w tygodniu… – zastanawia się 29-letnia Ania, mama trójki dzieci (1,5 , 5 i 7 lat) z Hull.

Rodzice do pracy

Ze wstępnych danych wynika, że gdy dziecko skończy rok, rodzic zostanie wezwany do Jobcentre Plus na rozmowę o swojej dalszej karierze. Rok później ma zacząć przygotowywania, a dwa lata później – poszukiwania pracy. To sposób, by upewnić się, że większość rodziców na zasiłku będzie pracować, a dzięki temu z czasem zrezygnuje z benefitów. Jednak od kwietnia rodzice więcej niż dwójki dzieci, nie dostaną na kolejne dziecko dodatkowego zasiłku ani ulg podatkowych. Według niektórych taka zmiana to w praktyce wprowadzenie „polityki dwójki dzieci” (na wzór chińskiej polityki jednego dziecka) dla najbiedniejszych. Rząd tłumaczy, że tylko tak uda mu się spiąć przyszłoroczny budżet. Na osłodę dla rodziców wprowadzony zostanie też „podatek cukrowy”, który zapłacą wszystkie firmy produkujące słodkie napoje. Choć niektórzy ekonomiści uważają, że doprowadzi to tylko do podwyżek, to zdaniem władzy dzięki temu bardziej będzie się opłacało produkować i kupować zdrowe napoje, na czym skorzystamy wszyscy.

Pośredniak w… szkole

W przyszłym roku planuje się nakłonić jak najwięcej mieszkańców Wysp do pracy. Szczególnie tych młodych. Do marca we wszystkich szkołach na terenie kraju ma powstać placówka Jobcentre Plus. Można powiedzieć, że po części przejmie ona obowiązki psychologa szkolnego. Usługi urzędu mają być skierowane do tych, którym jest najciężej na rynku pracy. Doradcy będą radzić odnośnie dalszej edukacji i perspektyw na lokalnym rynku. Dodatkowo osoby w wieku 18-21 lat nie będą mogły „ot tak” zgłosić się po zasiłek. Najpierw pod okiem urzędnika przejdą półroczną „aktywizację zawodową”. Po tym czasie będą musiały iść na staż, wolontariat lub naukę zawodu. Cel? Zdaniem polityków dwudziestolatki, o ile pozwala im na to zdrowie, powinny się rozwijać, a nie żyć z zasiłku. Wszystko to ma sprawić, by młodzież jak najszybciej stała się aktywna, usamodzielniła się na rynku pracy i nie wracała już do Jobcentre Plus przez resztę życia.

Emeryt może co chce

Ciekawa zmiana dotknie też emerytów, a konkretnie ok. 5 mln osób, które wykupiły sobie dożywotnią „rentę” (annuities). Chodzi o osoby, które, obawiając się za niskiej emerytury, podpisały umowę z firmą ubezpieczeniową, na mocy której w zamian za jednorazową opłatę do końca życia będą otrzymywały co miesiąc określoną kwotę. Dotychczas po zakupie praktycznie nie było szans na zwrot środków, ponieważ zwrot polisy wiązał się z koniecznością zapłacenia nawet 75 proc. podatku. Teraz swoją polisę tego typu będzie można… odsprzedać. Od kwietnia przyszłego roku powstanie rynek „używanych” świadczeń, które będzie można odstąpić osobie w podobnym wieku lub młodszej, o podobnym do naszego stanu zdrowia. W zamian emeryt, który kupił niekorzystną czy niepotrzebną polisę, będzie mógł jednorazowo otrzymać całą sumę świadczenia.

– Zawsze się dziwiłem, dlaczego nie mogę do woli zarządzać swoją emeryturą. W końcu to moje pieniądze! To ciekawe rozwiązanie, choć pewnie część osób najpierw sprzeda „renty”, a potem pójdzie po zasiłek. Ale taki już urok wolnego wyboru – zauważa Marek, 66-letni plastyk mieszkający w Londynie. Emerytów czeka jeszcze jedna dobra wiadomość – od nowego roku koszty bezpłatnych abonamentów dla osób po 75. roku życia przejmie BBC.

Ukłon w stronę firm

Ważną zmianę odczują też osoby samozatrudnione. Do tej pory Polacy chętnie zakładali firmy, bo o ile zarabiali mniej niż niecałe 6 tys. funtów rocznie, ich składki ubezpieczeniowe wynosiły tylko 2,80 funta tygodniowo. Dzięki temu tysiącom naszych rodaków prowadzących drobną działalność na odległość (fotografia, sprzedaż, copywriting) opłacało się założyć firmę w Wielkiej Brytanii. Teraz to może się kalkulować jeszcze bardziej, bo właściciele firm nie zapłacą nic do czasu, aż zarobią 8 tys. funtów rocznie. Powyżej tego pułapu (do 43 tys. funtów) ich składki wyniosą 9 proc., a jeśli zarobią jeszcze więcej, to 2 proc. Osoby, które zarabiają najmniej i nie prowadzą oficjalnej działalności (np. wynajmują pokój czy wykonują drobne prace przez internet) w ogóle nie będą musiały wypełniać żadnych papierów pod koniec roku podatkowego. Takich „mikroprzedsiębiorców” jest dziś w kraju ponad pół miliona.

Podatek od spalin

Mniej korzystne zmiany dotkną właścicieli samochodów, których czeka podwyżka związana z opłatami za auta emitujące dużo spalin. I wcale nie będzie to kosmetyczna zmiana. Choć samochody emitujące zero dwutlenku węgla nie będą objęte podatkiem, to w przypadku reszty wzrosną opłaty początkowe. W kolejnych latach używania pojazdu każdy będzie musiał zapłacić 140 funtów, a właściciel auta, które kosztowało więcej niż 40 tys. funtów, dodatkowo zapłaci 310 funtów rocznie. Przykładowo podatek za Peugeota 208 1.2 PureTech z 20 funtów rocznie wzrośnie do 120 funtów, a właściciel Jaguara XE Sport zamiast 355 funtów zapłaci 800.

Co z 500+?

Zdaje się natomiast, że nic więcej nie zmieni się dla przyjeżdżających z krajów Unii, w tym Polaków. Przynajmniej do 2020 roku, kiedy to mają wejść w życie ograniczenia w dostępie do zasiłków dla przybywających na Wyspy. Miejmy nadzieję, że do tego czasu to jedyna tego typu rewolucja. Polacy, którzy dopiero przyjeżdżają do Anglii i będą starać się o zasiłki na dzieci pozostawione w ojczyźnie, mają dostać je w wysokości takiej, jak polskie świadczenie. Co jednak ciekawe, wprowadzone ostatnio 500+ można pobierać również na Wyspach. A to z kolei oznacza, że rodzina z dwójką czy trójką dzieci może liczyć na praktycznie takie same świadczenie, jak gdyby pobierała zasiłek brytyjski.

Sonia Grodek

Referendum UK: Brexit czy nie?

Już za kilka dni będziemy musieli zadecydować, czy chcemy nadal zostać w Unii Europejskiej. Póki co społeczeństwo się podzieliło: jest tyle samo zwolenników, co przeciwników Brexitu.

Skąd wziął się pomysł referendum? Przed zeszłorocznymi wyborami David Cameron obiecał kolegom z partii, że najdalej do 2017 roku przeprowadzi takie głosowanie. Powód był czysto prozaiczny – co radykalniejsi wyborcy przechodzili wtedy na stronę prawicowej partii UKIP i premier próbował przekonać ich, że warto głosować na torysów. Taktyka zadziałała, a Cameronowi nie pozostało nic innego, jak wywiązać się z obietnicy. Ale to nie pierwsze takie referendum w historii kraju. W 1975 roku, zaledwie dwa lata po wstąpieniu do Zjednoczonej Europy, podobne pytanie już raz zadano obywatelom. Wtedy wszyscy, poza mieszkańcami Wysp Szetlandzkich i Hebryd Zewnętrznych, zagłosowali w większości za pozostaniem. Jednak od tamtego czasu Wielka Brytania i sama Unia mocno się zmieniły. Po obu stronach pojawiają się nowe argumenty, które sprawiają, że dziś wynik wcale nie jest taki oczywisty.

Wyrównana walka

23 czerwca wszyscy, którzy mają prawo głosu w Wielkiej Brytanii, będą mogli odpowiedzieć na pytanie: czy powinniśmy zostać, a może wyjść z Unii Europejskiej? Według badania ICM z 30 maja, 47 proc. z nas jest „za”, podczas gdy 44 proc. „przeciwko”. Jednak zaledwie tydzień wcześniej wyniki były identyczne dla obu grup – 41 proc. (badania YouGov), natomiast badania Survation z tego samego dnia pokazują, że zwolenników pozostania w UE jest o 6 pkt. proc. więcej. Można odnieść wrażenie, że sytuacja zmienia się z dnia na dzień i wydarzyć może się wszystko.

Piąta gospodarka świata

Strona, która marzy o wyjściu Wielkiej Brytanii ze Zjednoczonej Europy, ma jedną przewagę. Będąc w Unii możemy narzekać na jej wszystkie minusy, a plusy traktować jako oczywistość. Z tej perspektywy wyjście ze wspólnoty może jawić się jako recepta na wszystkie bolączki. – Jesteśmy piątą gospodarką świata pod względem wielkości – zauważył ostatnio europoseł Daniel Hannan na spotkaniu z eurosceptykami w ratuszu dzielnicy Hammersmith.

– Mamy czwarty największy budżet na obronę i stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Londyn to światowa metropolia, do której przyjeżdżają utalentowani ludzie z każdego zakątka globu. Nasz język jest najpopularniejszy na świecie. Czy to za mało, żebyśmy mogli sobą rządzić – pytał europoseł. Hannan zwracał też uwagę, że Unia nigdy nie dba o interesy poszczególnych państw tak jak o swoje własne. Zaznaczał, że korzystne dla nas traktaty związane np. z handlem z Indiami czy Kanadą, nie zostają uchwalone przez veto państwa z drugiego końca Europy, którego interesy są zupełnie inne niż brytyjskie. Traci na tym nasza gospodarka.

Skarżą się piłkarze

– Rodzime małe firmy w większości nie handlują z Unią, a muszą przestrzegać restrykcyjnych, unijnych przepisów, które hamują ich rozwój. W krajach, które nie są tak obarczone biurokracją jak Unia, łatwiej jest prowadzić interesy i nie trzeba stale spowiadać się z każdego kroku. Tęsknię za tymi czasami – twierdzi Mark Smith, przedsiębiorca z Liverpoolu, który w referendum ma zamiar głosować przeciw Brexitowi. Organizacja FullFact podaje, że rocznie do unijnej kasy wkładamy 13 mld funtów, a wyjmujemy tylko 4,5 mld. A chodzi nie tylko o pieniądze.

Głos w sprawie zabrał też piłkarz Arsenalu, Sol Campbell. Zwraca on uwagę, że brytyjscy gracze mają mniejsze szanse na pracę czy awans, bo muszą konkurować z ludźmi z całej Europy. Jego zdaniem wyjście z Unii mogłoby pomóc rodzimym talentom w każdej dziedzinie sportu czy sztuki. Koronnym argumentem eurosceptyków jest też kwestia imigrantów. Przybyszy z Bliskiego Wschodu i Afryki do Europy zaprosiła głównie kanclerz Niemiec, ale przyjmowanie setek tysięcy ludzi stało się obowiązkiem wszystkich państw unijnych.

Steven Hawking ostrzega

Jednak przekonujące argumenty ma też druga strona. 250 brytyjskich aktorów, artystów i muzyków podpisało apel, by nie opuszczać Unii. – Wszyscy, od właścicieli najmniejszych galerii po twórców kinowych hitów, wielokrotnie pracowaliśmy nad projektami, które nigdy by nie powstały bez unijnego finansowania i współpracy ponad granicami. Opuszczenie Europy to niewiadoma dla milionów Brytyjczyków pracujących w branży kreatywnej – czytamy w liście, który podpisała m.in. Keira Knightley czy Benedict Cumberbath.

Z kolei Steven Hawking zwrócił uwagę na to, jak wiele projektów naukowych jest dziś finansowanych z unijnej kasy. Jego zdaniem opuszczenie wspólnoty oznaczałoby zapaść rodzimej nauki. Zdania są jednak podzielone wśród świata bankowego. Część ekonomistów zauważa, że po Brexicie z londyńskiego City zniknęłyby wszystkie amerykańskie banki, które do tej pory traktowały siedzibę w Londynie jako przepustkę do Europy. Są jednak i tacy, zdaniem których uwolniony spod jarzma europejskiej biurokracji i ograniczeń sektor bankowy mógłby stać się siłą napędową gospodarki, podobnie jak to ma miejsce w Singapurze.

Wyjście to koszty

W badaniu Markit/CIPS wypowiedzieli się też właściciele firm, z których 35 proc. stwierdziło, że opuszczenie Unii miałoby na ich działalność negatywny lub bardzo negatywny wpływ. Dla tych, którzy eksportują lub importują oznaczałoby to całkowitą zmianę kosztów i zasad prowadzenia biznesu, często na gorsze. Problemy moglibyśmy odczuć nawet na wakacjach podczas kontroli, co szczególnie jest uciążliwe dla osób, które mają drugi dom w Hiszpanii czy Francji. – Unia ma mnóstwo wad. Jestem całym sercem za tym, żeby negocjować naszą pozycję. Ale wyjście przyniesie odwrotny skutek. Nie będziemy już mieli prawa głosu i nasza pozycja w kontaktach z Unią będzie zawsze słabsza – uważa Jane Hopkins, mama dwójki dzieci z Southport. Zdaniem jej i wielu innych, opuszczenie wspólnoty to miliardowe koszty i paraliż większości urzędów czy służb, a straty będziemy odrabiać latami. Sam proces „wychodzenia” trwałby co najmniej dwa lata. Do tego czasu musielibyśmy nadal podporządkowywać się wszystkim europejskim regulacjom, ale jednocześnie nie mielibyśmy dłużej prawa głosu.

Co myślą Polacy?

A jak zamierzają głosować mieszkający na Wyspach Polacy? – Oczywiście za pozostaniem w Unii. Jakby było inaczej, to pewnie wszystkie polskie produkty by podrożały, trudniej by było pojechać nawet do rodziny na święta. A w końcu pewnie musielibyśmy wrócić do Polski – przyznaje 34-letnia Kasia z Birmingham, kelnerka. Uważa tak też wielu przedsiębiorców. – Nawet nie chcę o tym myśleć – macha ręką 30-letni Paweł, który ma firmę sprzedającą elektronikę w Londynie.

– Wszystko, na co ciężko tu pracowałem, mogłoby przepaść. Łudzę się, że może dla tych, którzy już są tu od dawna, byłoby łatwiej, ale nie dowiemy się, póki nie będzie za późno – dodaje. Jednym z głównych argumentów zwolenników Brexitu jest „pozbycie się” imigrantów z całej Unii i spoza niej. Taki scenariusz raczej nie ucieszyłby setek tysięcy Polaków, którzy, korzystając ze swoich europejskich praw, próbują sobie ułożyć życie na Wyspach. To właśnie osoby, które są tu od niedawna (maksymalnie pięć lat) najczęściej są przeciwnikami zmian i nie dotyczy to tylko Polaków. Wiele z nich jednak nie ma prawa głosu, dlatego ich zdanie może mieć małe znaczenie w głosowaniu.

Unia jak Rosja?

Ale nie jesteśmy jednorodną grupą, jeśli chodzi o referendum. – Dzisiejsza Unia przypomina mi państwo totalitarne, takie samo jak Polska, którą opuszczałam w czasach komunizmu – zauważa notariusz Barbara Taylor (na Wyspach od 1976 roku) na łamach magazynu „The Spectator”. – Tak samo, jak w Związku Sowieckim, Unia nakazuje całkowite podporządkowanie się.

Wszyscy mają być jednakowi, a ja nie czuję się z tym dobrze. Bruksela namawia mieszkańców krajów unijnych do wyzbycia się dumy narodowej – uważa. Wielu zwolenników Brexitu rekrutuje się właśnie spośród tzw. „starej emigracji”. – To, że Anglia zmierza w złym kierunku, widać gołym okiem na ulicy. Trudno jest coś kupić w sklepie, bo nikt nie zna angielskiego. Cyrk! Myślę, że Brexit miałby dobre skutki. Ci, którzy chcą uczciwie pracować, nadal będą mogli to robić, tak samo jak np. Polacy w USA. Ale osoby, które przyjeżdżają po zasiłek, będą mogły wrócić do siebie – uważa Kazimierz, emerytowany wykładowca z Londynu, który przyjechał tu w latach 80.

Tak, ale…

Wydaje się też, że część Polaków jest za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii dlatego, że upatrują tu podobieństwa z własną ojczyzną, a nie podoba im się pozycja Polski w Europie. – Nie dziwię się Anglikom. Mają odwagę, żeby o siebie walczyć. Powinniśmy pójść za ich przykładem. Niech to wszystko się rozsypie – takich głosów jest dużo na forach internetowych. – Rozumiem, dlaczego Brytyjczycy chcą Brexitu. Mi też nie podoba się wiele rzeczy w Unii. Gdyby takie głosowanie było w Polsce, pewnie bym głosowała na „tak”. Tu nie mam prawa głosu, ale gdybym mogła, to byłabym przeciwko, bo jednak wyjście Wielkiej Brytanii z Unii byłoby bardzo niekorzystne dla wszystkich pracujących tu Polaków – uważa jednak 22-letnia Klaudia, studentka dziennikarstwa z Cambridge.

Co stanie się z nami?

Nic dziwnego, że najbardziej interesuje nas to, co stałoby się z polską imigracją po ewentualnych zmianach. – Około 20-30 proc. z nich będzie musiało wrócić do domu. Najprawdopodobniej będzie to dotyczyło tych, którzy przyjechali dopiero 3-4 lata temu i wciąż mają silne związki z rodziną czy przyjaciółmi w Polsce. Możliwe, że rozważą przenosiny do innego państwa Unii, ale na ich miejsce pojawią się nowi. Bo gdyby Brexit się udał, zachęciłby ich silny funt – prognozuje Janusz Kobeszko, były pracownik ministerstwa finansów i ekspert Instytutu Sobieskiego. – Pozostałe 70-80 proc. polskich imigrantów prawdopodobnie zostałaby w Wielkiej Brytanii pomimo Brexitu, bo i tak zapuścili tu już korzenie czy posłali dzieci do lokalnych szkół – zauważa. Z zapowiedzi polityków popierających „wyjście” wynika, że gdyby referendum poszło po ich myśli, na Wyspach mogliby zostać tylko ci obcokrajowcy, którzy udowodnią, że dobrze mówią po angielsku. Nic nie zmieniłoby się z kolei dla tych Polaków, którzy mają już brytyjskie obywatelstwo, a więc i dla wielu urodzonych tu dzieci.

Brexit – wina eurokratów

Skłonność połowy społeczeństwa do zagłosowania na „tak”, rozumie część unijnych urzędników. Jednym z nich jest Donald Tusk, który na ostatnim zjeździe europejskiej partii Chrześcijańsko-Demokratycznej w Luksemburgu mówił o tym, że utopijne podejście eurokratów „rozrywa Europę na kawałki”. – To nasza wina. Byliśmy zaślepieni ideą natychmiastowej i całkowitej integracji i nie zauważyliśmy przy tym, że zwykli Europejczycy nie podzielają tego euroentuzjazmu – mówił wtedy były premier. Jeszcze dalej idące wnioski wypływają z raportu banku Barclays. Jego zdaniem wyjście Wielkiej Brytanii z Unii zapoczątkowałoby rozłamy w innych krajach.

Mogłoby być otwarciem puszki Pandory, po którym prawicowe rządy Słowacji, Węgier czy Polski, ale też zmagające się z coraz większymi problemami wywołanymi imigracją Szwecja czy Austria, mogłyby podążyć drogą Wysp. To zaś mogłoby doprowadzić do zawalenia się całej Unii Europejskiej. Choć wielu obywateli państw unijnych, którzy mają dosyć unijnych regulacji na wszystkich polach ich życia, byłaby za takim rozwiązaniem, to politolodzy przestrzegają, że rozpad Unii ucieszyłby Rosję, która mogłaby wtedy wrócić do marzeń o imperium sięgającym daleko na zachód.

Na niekorzyść Polski

Zdaniem innych Brexit byłby mocno nie na rękę rządowi w Warszawie, który dziś prowadzi swoją politykę na wzór brytyjskiej. Gdyby państwo, które najgłośniej walczy o swoje prawa na europejskiej arenie nie było dłużej członkiem Unii, głos mniej silnych rządów stałby się jeszcze słabiej słyszalny, a polityczny obraz zdominowałaby wizja Niemiec i Francji. – Reformy ekonomiczne czy dotyczące suwerenności, które właśnie przeprowadza Wielka Brytania, z punktu widzenia Polaków są korzystne. Mogłyby poprawić funkcjonowanie całej Unii, przez co stałaby się bardziej elastyczna i konkurencyjna. Ale jeśli Wielka Brytania zagłosuje za wyjściem z Unii i przestanie wpływać na jej kształt, to nic na tym nie zyskamy – zauważył w jednym z ostatnich wywiadów ambasador Witold Sobków. Jak widać, zarówno wśród ważnych polityków, jak i zwykłych Polaków niemal w przededniu referendum zdania są mocno podzielone. Które głosy przeważą? Tego dowiemy się już 23 czerwca.

Znani o Brexicie:

  • Po opuszczeniu Unii Wielka Brytania będzie starą, szarą i nudną wyspą. Czuję się europejką, choć mieszkam w Szkocji. Musiałabym oszaleć, żeby nie zagłosować za pozostaniem.
    Emma Thompson
  • Mam dość anonimowych eurokratów, którzy mówią mi, co mam robić. Powinniśmy wyjść, chyba że zostaną przeprowadzone naprawdę gruntowne zmiany.
     Michael Caine
  • Mogę obiecać, że zostanie w Unii to zwiększenie handlu z Europą i światem, dalsza współpraca z sąsiadami na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa i wpływanie na przyszłość kontynentu. Wyjście z Unii to wielka niewiadoma.
    David Cameron
  • Wyjście z Unii to wielki ciężar zdjęty z brytyjskich ramion. Koszt będzie niemal zerowy, podczas gdy koszty pozostania mogą być bardzo wysokie.
    Boris Johnson

Co? Pytanie w referendum będzie brzmiało: czy Wielka Brytania powinna pozostać członkiem UE czy opuścić UE?
Kiedy? 23 czerwca 2016 roku, od 7:00 do 22:00.
Jak? Głosować można w komisjach wyborczych w pobliżu miejsca zamieszkania (tych samych, co w wyborach lokalnych i krajowych). Można też głosować listownie, ale trzeba to zgłosić do biura rejestracji wyborczej do 8 czerwca. Do 15 czerwca można też złożyć wniosek o to, by ktoś głosował w naszym zastępstwie (np. w razie choroby).
Kto może głosować? Każdy, kto posiada brytyjskie obywatelstwo i zarejestrował się do wyborów.

Sonia Grodek