Podczas gdy brytyjscy politycy mówią o imigrantach przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii w negatywnym świetle, rodowici mieszkańcy Wysp tworzą brytyjskie enklawy w Hiszpanii i nie zamierzają wracać do „domu”.
20 minut jazdy samochodem na północ od hiszpańskiego miasta Alicante znajduje się miejsce całkowicie zaanektowane przez Brytyjczyków.
W El Campello znajdziemy m.in. angielski klub (English Speaking Club) istniejący od 1979 roku, w którym mówi się wyłącznie w języku angielskim.
Przed jego wejściem wisi brytyjska flaga, w środku zaś portret królowej, a w piątkowe wieczory w menu pojawia się słynne angielskie „danie” Fish & Chips.
W Hiszpanii mieszka 800 tysięcy Brytyjczyków, a wielu z nich jest członkami klubów podobnych do tego w El Campello.
Część z nich hiszpańskie słońce wybrała przechodząc na emeryturę, inni jednak nie rezygnując ze swojego życia zawodowego.
Wielu z nich wypowiada się nieprzychylnie o działaniach brytyjskiego rządu, jednak nadal hołubi swoją „Brytyjskość”.
Są uprawnieni do głosowania i zamierzają wziąć udział w majowych wyborach. Niektórzy twierdzą przekornie, że zarówno „prawicowca” i „lewicowca” się myli, dlatego „warto wybrać kogoś, kto stoi pośrodku”, czyli Liberalnych Demokratów.
Są jednak i tacy, którzy – korzystając ze słońca na hiszpańskich plażach – twierdzą, że „UKIP wprawdzie popełnia wiele gaf, jednak przynajmniej wierzy w brytyjskie wartości.
Farage ma rację, gdy twierdzi, że imigracja jest problemem, każdy się jej boi, jednak coś należy z nią zrobić, bo kraj nie może sobie z nią poradzić”.
Są to słowa Michaela Rushbrooka, który jest przewodniczącym angielskiego klubu, mieszka w Hiszpanii od 11 lat, a przed tym odsłużył 35 lat w brytyjskiej armii.