Start Poradniki Referendum UK: Brexit czy nie?

Referendum UK: Brexit czy nie?

3134

Już za kilka dni będziemy musieli zadecydować, czy chcemy nadal zostać w Unii Europejskiej. Póki co społeczeństwo się podzieliło: jest tyle samo zwolenników, co przeciwników Brexitu.

Skąd wziął się pomysł referendum? Przed zeszłorocznymi wyborami David Cameron obiecał kolegom z partii, że najdalej do 2017 roku przeprowadzi takie głosowanie. Powód był czysto prozaiczny – co radykalniejsi wyborcy przechodzili wtedy na stronę prawicowej partii UKIP i premier próbował przekonać ich, że warto głosować na torysów. Taktyka zadziałała, a Cameronowi nie pozostało nic innego, jak wywiązać się z obietnicy. Ale to nie pierwsze takie referendum w historii kraju. W 1975 roku, zaledwie dwa lata po wstąpieniu do Zjednoczonej Europy, podobne pytanie już raz zadano obywatelom. Wtedy wszyscy, poza mieszkańcami Wysp Szetlandzkich i Hebryd Zewnętrznych, zagłosowali w większości za pozostaniem. Jednak od tamtego czasu Wielka Brytania i sama Unia mocno się zmieniły. Po obu stronach pojawiają się nowe argumenty, które sprawiają, że dziś wynik wcale nie jest taki oczywisty.

Wyrównana walka

23 czerwca wszyscy, którzy mają prawo głosu w Wielkiej Brytanii, będą mogli odpowiedzieć na pytanie: czy powinniśmy zostać, a może wyjść z Unii Europejskiej? Według badania ICM z 30 maja, 47 proc. z nas jest „za”, podczas gdy 44 proc. „przeciwko”. Jednak zaledwie tydzień wcześniej wyniki były identyczne dla obu grup – 41 proc. (badania YouGov), natomiast badania Survation z tego samego dnia pokazują, że zwolenników pozostania w UE jest o 6 pkt. proc. więcej. Można odnieść wrażenie, że sytuacja zmienia się z dnia na dzień i wydarzyć może się wszystko.

Piąta gospodarka świata

Strona, która marzy o wyjściu Wielkiej Brytanii ze Zjednoczonej Europy, ma jedną przewagę. Będąc w Unii możemy narzekać na jej wszystkie minusy, a plusy traktować jako oczywistość. Z tej perspektywy wyjście ze wspólnoty może jawić się jako recepta na wszystkie bolączki. – Jesteśmy piątą gospodarką świata pod względem wielkości – zauważył ostatnio europoseł Daniel Hannan na spotkaniu z eurosceptykami w ratuszu dzielnicy Hammersmith.

– Mamy czwarty największy budżet na obronę i stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Londyn to światowa metropolia, do której przyjeżdżają utalentowani ludzie z każdego zakątka globu. Nasz język jest najpopularniejszy na świecie. Czy to za mało, żebyśmy mogli sobą rządzić – pytał europoseł. Hannan zwracał też uwagę, że Unia nigdy nie dba o interesy poszczególnych państw tak jak o swoje własne. Zaznaczał, że korzystne dla nas traktaty związane np. z handlem z Indiami czy Kanadą, nie zostają uchwalone przez veto państwa z drugiego końca Europy, którego interesy są zupełnie inne niż brytyjskie. Traci na tym nasza gospodarka.

Skarżą się piłkarze

– Rodzime małe firmy w większości nie handlują z Unią, a muszą przestrzegać restrykcyjnych, unijnych przepisów, które hamują ich rozwój. W krajach, które nie są tak obarczone biurokracją jak Unia, łatwiej jest prowadzić interesy i nie trzeba stale spowiadać się z każdego kroku. Tęsknię za tymi czasami – twierdzi Mark Smith, przedsiębiorca z Liverpoolu, który w referendum ma zamiar głosować przeciw Brexitowi. Organizacja FullFact podaje, że rocznie do unijnej kasy wkładamy 13 mld funtów, a wyjmujemy tylko 4,5 mld. A chodzi nie tylko o pieniądze.

Głos w sprawie zabrał też piłkarz Arsenalu, Sol Campbell. Zwraca on uwagę, że brytyjscy gracze mają mniejsze szanse na pracę czy awans, bo muszą konkurować z ludźmi z całej Europy. Jego zdaniem wyjście z Unii mogłoby pomóc rodzimym talentom w każdej dziedzinie sportu czy sztuki. Koronnym argumentem eurosceptyków jest też kwestia imigrantów. Przybyszy z Bliskiego Wschodu i Afryki do Europy zaprosiła głównie kanclerz Niemiec, ale przyjmowanie setek tysięcy ludzi stało się obowiązkiem wszystkich państw unijnych.

Steven Hawking ostrzega

Jednak przekonujące argumenty ma też druga strona. 250 brytyjskich aktorów, artystów i muzyków podpisało apel, by nie opuszczać Unii. – Wszyscy, od właścicieli najmniejszych galerii po twórców kinowych hitów, wielokrotnie pracowaliśmy nad projektami, które nigdy by nie powstały bez unijnego finansowania i współpracy ponad granicami. Opuszczenie Europy to niewiadoma dla milionów Brytyjczyków pracujących w branży kreatywnej – czytamy w liście, który podpisała m.in. Keira Knightley czy Benedict Cumberbath.

Z kolei Steven Hawking zwrócił uwagę na to, jak wiele projektów naukowych jest dziś finansowanych z unijnej kasy. Jego zdaniem opuszczenie wspólnoty oznaczałoby zapaść rodzimej nauki. Zdania są jednak podzielone wśród świata bankowego. Część ekonomistów zauważa, że po Brexicie z londyńskiego City zniknęłyby wszystkie amerykańskie banki, które do tej pory traktowały siedzibę w Londynie jako przepustkę do Europy. Są jednak i tacy, zdaniem których uwolniony spod jarzma europejskiej biurokracji i ograniczeń sektor bankowy mógłby stać się siłą napędową gospodarki, podobnie jak to ma miejsce w Singapurze.

Wyjście to koszty

W badaniu Markit/CIPS wypowiedzieli się też właściciele firm, z których 35 proc. stwierdziło, że opuszczenie Unii miałoby na ich działalność negatywny lub bardzo negatywny wpływ. Dla tych, którzy eksportują lub importują oznaczałoby to całkowitą zmianę kosztów i zasad prowadzenia biznesu, często na gorsze. Problemy moglibyśmy odczuć nawet na wakacjach podczas kontroli, co szczególnie jest uciążliwe dla osób, które mają drugi dom w Hiszpanii czy Francji. – Unia ma mnóstwo wad. Jestem całym sercem za tym, żeby negocjować naszą pozycję. Ale wyjście przyniesie odwrotny skutek. Nie będziemy już mieli prawa głosu i nasza pozycja w kontaktach z Unią będzie zawsze słabsza – uważa Jane Hopkins, mama dwójki dzieci z Southport. Zdaniem jej i wielu innych, opuszczenie wspólnoty to miliardowe koszty i paraliż większości urzędów czy służb, a straty będziemy odrabiać latami. Sam proces „wychodzenia” trwałby co najmniej dwa lata. Do tego czasu musielibyśmy nadal podporządkowywać się wszystkim europejskim regulacjom, ale jednocześnie nie mielibyśmy dłużej prawa głosu.

Co myślą Polacy?

A jak zamierzają głosować mieszkający na Wyspach Polacy? – Oczywiście za pozostaniem w Unii. Jakby było inaczej, to pewnie wszystkie polskie produkty by podrożały, trudniej by było pojechać nawet do rodziny na święta. A w końcu pewnie musielibyśmy wrócić do Polski – przyznaje 34-letnia Kasia z Birmingham, kelnerka. Uważa tak też wielu przedsiębiorców. – Nawet nie chcę o tym myśleć – macha ręką 30-letni Paweł, który ma firmę sprzedającą elektronikę w Londynie.

– Wszystko, na co ciężko tu pracowałem, mogłoby przepaść. Łudzę się, że może dla tych, którzy już są tu od dawna, byłoby łatwiej, ale nie dowiemy się, póki nie będzie za późno – dodaje. Jednym z głównych argumentów zwolenników Brexitu jest „pozbycie się” imigrantów z całej Unii i spoza niej. Taki scenariusz raczej nie ucieszyłby setek tysięcy Polaków, którzy, korzystając ze swoich europejskich praw, próbują sobie ułożyć życie na Wyspach. To właśnie osoby, które są tu od niedawna (maksymalnie pięć lat) najczęściej są przeciwnikami zmian i nie dotyczy to tylko Polaków. Wiele z nich jednak nie ma prawa głosu, dlatego ich zdanie może mieć małe znaczenie w głosowaniu.

Unia jak Rosja?

Ale nie jesteśmy jednorodną grupą, jeśli chodzi o referendum. – Dzisiejsza Unia przypomina mi państwo totalitarne, takie samo jak Polska, którą opuszczałam w czasach komunizmu – zauważa notariusz Barbara Taylor (na Wyspach od 1976 roku) na łamach magazynu „The Spectator”. – Tak samo, jak w Związku Sowieckim, Unia nakazuje całkowite podporządkowanie się.

Wszyscy mają być jednakowi, a ja nie czuję się z tym dobrze. Bruksela namawia mieszkańców krajów unijnych do wyzbycia się dumy narodowej – uważa. Wielu zwolenników Brexitu rekrutuje się właśnie spośród tzw. „starej emigracji”. – To, że Anglia zmierza w złym kierunku, widać gołym okiem na ulicy. Trudno jest coś kupić w sklepie, bo nikt nie zna angielskiego. Cyrk! Myślę, że Brexit miałby dobre skutki. Ci, którzy chcą uczciwie pracować, nadal będą mogli to robić, tak samo jak np. Polacy w USA. Ale osoby, które przyjeżdżają po zasiłek, będą mogły wrócić do siebie – uważa Kazimierz, emerytowany wykładowca z Londynu, który przyjechał tu w latach 80.

Tak, ale…

Wydaje się też, że część Polaków jest za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii dlatego, że upatrują tu podobieństwa z własną ojczyzną, a nie podoba im się pozycja Polski w Europie. – Nie dziwię się Anglikom. Mają odwagę, żeby o siebie walczyć. Powinniśmy pójść za ich przykładem. Niech to wszystko się rozsypie – takich głosów jest dużo na forach internetowych. – Rozumiem, dlaczego Brytyjczycy chcą Brexitu. Mi też nie podoba się wiele rzeczy w Unii. Gdyby takie głosowanie było w Polsce, pewnie bym głosowała na „tak”. Tu nie mam prawa głosu, ale gdybym mogła, to byłabym przeciwko, bo jednak wyjście Wielkiej Brytanii z Unii byłoby bardzo niekorzystne dla wszystkich pracujących tu Polaków – uważa jednak 22-letnia Klaudia, studentka dziennikarstwa z Cambridge.

Co stanie się z nami?

Nic dziwnego, że najbardziej interesuje nas to, co stałoby się z polską imigracją po ewentualnych zmianach. – Około 20-30 proc. z nich będzie musiało wrócić do domu. Najprawdopodobniej będzie to dotyczyło tych, którzy przyjechali dopiero 3-4 lata temu i wciąż mają silne związki z rodziną czy przyjaciółmi w Polsce. Możliwe, że rozważą przenosiny do innego państwa Unii, ale na ich miejsce pojawią się nowi. Bo gdyby Brexit się udał, zachęciłby ich silny funt – prognozuje Janusz Kobeszko, były pracownik ministerstwa finansów i ekspert Instytutu Sobieskiego. – Pozostałe 70-80 proc. polskich imigrantów prawdopodobnie zostałaby w Wielkiej Brytanii pomimo Brexitu, bo i tak zapuścili tu już korzenie czy posłali dzieci do lokalnych szkół – zauważa. Z zapowiedzi polityków popierających „wyjście” wynika, że gdyby referendum poszło po ich myśli, na Wyspach mogliby zostać tylko ci obcokrajowcy, którzy udowodnią, że dobrze mówią po angielsku. Nic nie zmieniłoby się z kolei dla tych Polaków, którzy mają już brytyjskie obywatelstwo, a więc i dla wielu urodzonych tu dzieci.

Brexit – wina eurokratów

Skłonność połowy społeczeństwa do zagłosowania na „tak”, rozumie część unijnych urzędników. Jednym z nich jest Donald Tusk, który na ostatnim zjeździe europejskiej partii Chrześcijańsko-Demokratycznej w Luksemburgu mówił o tym, że utopijne podejście eurokratów „rozrywa Europę na kawałki”. – To nasza wina. Byliśmy zaślepieni ideą natychmiastowej i całkowitej integracji i nie zauważyliśmy przy tym, że zwykli Europejczycy nie podzielają tego euroentuzjazmu – mówił wtedy były premier. Jeszcze dalej idące wnioski wypływają z raportu banku Barclays. Jego zdaniem wyjście Wielkiej Brytanii z Unii zapoczątkowałoby rozłamy w innych krajach.

Mogłoby być otwarciem puszki Pandory, po którym prawicowe rządy Słowacji, Węgier czy Polski, ale też zmagające się z coraz większymi problemami wywołanymi imigracją Szwecja czy Austria, mogłyby podążyć drogą Wysp. To zaś mogłoby doprowadzić do zawalenia się całej Unii Europejskiej. Choć wielu obywateli państw unijnych, którzy mają dosyć unijnych regulacji na wszystkich polach ich życia, byłaby za takim rozwiązaniem, to politolodzy przestrzegają, że rozpad Unii ucieszyłby Rosję, która mogłaby wtedy wrócić do marzeń o imperium sięgającym daleko na zachód.

Na niekorzyść Polski

Zdaniem innych Brexit byłby mocno nie na rękę rządowi w Warszawie, który dziś prowadzi swoją politykę na wzór brytyjskiej. Gdyby państwo, które najgłośniej walczy o swoje prawa na europejskiej arenie nie było dłużej członkiem Unii, głos mniej silnych rządów stałby się jeszcze słabiej słyszalny, a polityczny obraz zdominowałaby wizja Niemiec i Francji. – Reformy ekonomiczne czy dotyczące suwerenności, które właśnie przeprowadza Wielka Brytania, z punktu widzenia Polaków są korzystne. Mogłyby poprawić funkcjonowanie całej Unii, przez co stałaby się bardziej elastyczna i konkurencyjna. Ale jeśli Wielka Brytania zagłosuje za wyjściem z Unii i przestanie wpływać na jej kształt, to nic na tym nie zyskamy – zauważył w jednym z ostatnich wywiadów ambasador Witold Sobków. Jak widać, zarówno wśród ważnych polityków, jak i zwykłych Polaków niemal w przededniu referendum zdania są mocno podzielone. Które głosy przeważą? Tego dowiemy się już 23 czerwca.

Znani o Brexicie:

  • Po opuszczeniu Unii Wielka Brytania będzie starą, szarą i nudną wyspą. Czuję się europejką, choć mieszkam w Szkocji. Musiałabym oszaleć, żeby nie zagłosować za pozostaniem.
    Emma Thompson
  • Mam dość anonimowych eurokratów, którzy mówią mi, co mam robić. Powinniśmy wyjść, chyba że zostaną przeprowadzone naprawdę gruntowne zmiany.
     Michael Caine
  • Mogę obiecać, że zostanie w Unii to zwiększenie handlu z Europą i światem, dalsza współpraca z sąsiadami na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa i wpływanie na przyszłość kontynentu. Wyjście z Unii to wielka niewiadoma.
    David Cameron
  • Wyjście z Unii to wielki ciężar zdjęty z brytyjskich ramion. Koszt będzie niemal zerowy, podczas gdy koszty pozostania mogą być bardzo wysokie.
    Boris Johnson

Co? Pytanie w referendum będzie brzmiało: czy Wielka Brytania powinna pozostać członkiem UE czy opuścić UE?
Kiedy? 23 czerwca 2016 roku, od 7:00 do 22:00.
Jak? Głosować można w komisjach wyborczych w pobliżu miejsca zamieszkania (tych samych, co w wyborach lokalnych i krajowych). Można też głosować listownie, ale trzeba to zgłosić do biura rejestracji wyborczej do 8 czerwca. Do 15 czerwca można też złożyć wniosek o to, by ktoś głosował w naszym zastępstwie (np. w razie choroby).
Kto może głosować? Każdy, kto posiada brytyjskie obywatelstwo i zarejestrował się do wyborów.

Sonia Grodek