Start Poradniki Prawo brytyjskie a polskie. Jakie są różnice?

Prawo brytyjskie a polskie. Jakie są różnice?

7256

Istnieje dużo różnic pomiędzy prawem polskim a brytyjskim. Jedne są uciążliwe, inne zabawne. Nieznajomość przepisów czasem może jednak sporo kosztować.

Pierwszą różnicą, która rzuca się w oczy wielu Polakom na Wyspach, jest zupełnie inne prawo pracy. – Do tej pory jestem w szoku. W Wielkiej Brytanii wystarczy, że umówię się na coś z szefem ustnie, nie muszę za każdym razem wypełniać druczków. Jeśli potrzebna jest umowa, to wystarczy, że raz prześlę skan. Poza tym, do wypłaty wynagrodzenia wystarczy przesłanie prostej faktury e-mailem – wyjaśnia 27-letnia Zuza, dziennikarka i copywriterka z Warszawy, pracująca z domu dla polskich i brytyjskich klientów.

Rzeczywiście, wystarczy, że pracodawca przedstawi warunki umowy na piśmie w ciągu dwóch miesięcy od rozpoczęcia pracy, by umowa obowiązywała. A w Polsce? – Umowy i rachunki to moja zmora. Nawet, jeśli ktoś ma mi wypłacić 50 złotych za tekst, nie obejdzie się bez stosów papieru. Dla tylko jednego ze zleceniodawców co miesiąc drukuję… 26 stron dokumentów. Jednak najbardziej wkurza mnie, gdy ktoś zabiera mi czas i każe jechać na drugi koniec miasta na podpisanie umowy – wzdycha. W UK często zaskakują nas też różnice związane ze zwolnieniem i odszkodowaniami.

Wagary to przestępstwo

Kontrowersje wywołuje też prawo rodzinne, które znacząco różni się od polskiego. – Gdy po tygodniowej wizycie z córką u babci na początku roku szkolnego dostałam list z wezwaniem do Social Services, natychmiast poszłam z awanturą do dyrektora szkoły. Okazuje się jednak, że tu rodzic odpowiada za nieobecności dziecka do tego stopnia, że każde kilka dni nieusprawiedliwionego „wolnego” skutkuje koniecznością stawienia się „na dywaniku” – opowiada 35-letnia Marzena z Dublina. Dla kontrastu przywołuje wspomnienia z edukacji starszego syna, która odbywała się w Polsce. – Musiałam się tłumaczyć jego wychowawczyni dopiero wtedy, gdy nieobecności z półrocza było więcej, niż obecności. Syn nie cierpiał swojego gimnazjum i ani ja, ani nauczyciele niewiele mogliśmy na to poradzić – opowiada.

Inne prawo dotyczy też rozwodów, bo zamiast upokarzającej procedury wystarczy złożyć wniosek – wiele par nawet nie stawia się na sprawie rozwodowej. Ciekawie prezentują się za to różnice w prawach osób homoseksualnych. Choć na Wyspach od 1996 roku legalne są konkubinaty, a od 2005 roku związki partnerskie i adopcja dzieci, to jeszcze w latach 60. XX wieku homoseksualizm karany był śmiercią, a publiczne okazywanie sobie uczuć i wstępowanie homoseksualistów do wojska jest legalne dopiero od kilkunastu lat. Tymczasem w Polsce ostatnie prawo zabraniające tego typu kontaktów zniesiono w 1932 roku.

Nie pożyczaj samochodu

Temat, który rozgrzewa internetowe fora, to różnice w prawie drogowym. Brytyjski limit alkoholu we krwi osoby prowadzącej auto to 0,8 promila, podczas gdy w Polsce to 0,2 promila alkoholu.
Z inną różnicą zetknął się 40-letni Paweł, mechanik z Hull, który kiedyś często pożyczał auto polskiemu sąsiadowi. Do czasu. – Marcin w zeszłym roku miał stłuczkę, ewidentnie z winy innego kierowcy. Samochód był niemal do kasacji, ale nie martwiłem się tym, bo miałem ubezpieczenie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ubezpieczenie samochodu w UK obowiązuje na osobę, a nie na samochód. Ja byłem ubezpieczony, ale mój rozbity samochód już nie – opowiada. Na Wyspach nie musimy wozić przy sobie prawa jazdy czy sterty dokumentów dotyczących auta. Wystarczy, że dostarczymy je na prośbę policji w ciągu siedmiu dni.

MO stoi na straży…

Wiele mniej oczywistych przepisów różni się od siebie znacząco na tyle, że nawet prawnicy przecierają oczy ze zdumienia. Tak jest np. z polskim przepisem dotyczącym pracy prosektoriów. Pracownicy, którzy nie mogą zidentyfikować ciała powinni powiadomić „organ MO, a w razie potrzeby natychmiastowego zabezpieczenia śladów przestępstwa – biuro gromadzkiej rady narodowej”. To ostatnie zlikwidowano ponad 50 lat temu.

Z innej obowiązującej ustawy, rolnicy dowiedzą się, że są „trwałym i równoprawnym elementem społeczno-gospodarczym ustroju PRL” i że mają prawo uczestniczyć „w decydowaniu o sprawach związanych z postępem społecznym wsi”. W kwestii przestarzałego prawa i w Wielkiej Brytanii wciąż obowiązuje kilka regulacji sięgających czasów… średniowiecza – wśród nich m.in. o tym, że w parlamencie nie wolno nosić zbroi, że nie można nosić drzew ulicami miasta ani trzymać łososia w sposób podejrzany. Od XIII w. nie wolno też trzepać dywanów z okna ani upijać się w pubie.

Nie lajkuj w internecie

Są jednak i stare prawa, których nieprzestrzeganie do dziś może mieć poważne konsekwencje. Jednym z nich jest obowiązująca w Polsce cisza wyborcza. W teorii ma zapobiec agitowaniu ludzi wchodzących do lokali wyborczych. A jak w XXI w. wygląda to w praktyce?

– Przed wiosennymi wyborami Państwowa Komisja Wyborcza straszyła, że będzie ścigać za łamanie ciszy wyborczej w internecie. Ale mój profil na portalu społecznościowym to moja sprawa! Czy nie mogę przed wyborami nacisnąć „lubię to!” na stronie partii politycznej ani dyskutować pod artykułem o polityce? To absurd! – oburza się 22-letni Mikołaj, student nauk politycznych z Krakowa. W UK tymczasem nie ma ciszy wyborczej.

Lepiej nic nie pisać

Podobne kontrowersje wzbudza polskie prawo prasowe uchwalone w… stanie wojennym. Redaktorowi naczelnemu grozi kara więzienia za nieopublikowanie sprostowania, a dziennikarzowi za publikację nieautoryzowanej wypowiedzi. To dlatego można odnieść wrażenie, że wywiady w polskiej prasie są takie „grzeczne”: ich bohaterowie często piszą je… od nowa w momencie autoryzacji. Istnieje też zapis mówiący, że „zadaniem dziennikarza jest służba państwu”, na co powołują się sędziowie w sprawach dziennikarzy, którzy nie po myśli polityków nagłaśniali afery z ich udziałem.

Zdarza się też, że polskie gazety po opublikowaniu tekstu np. o działalności przestępczej ludzi biznesu stają na skraju bankructwa, bo biznesmeni otoczeni armią prawników pozywali tytuł za jedno słowo i domagali się sprostowań na łamach np. ogólnopolskiej telewizji. Dużym problemem jest artykuł 212 kodeksu karnego, dzięki któremu za zniesławienie innej osoby można trafić na dwa lata za kratki. Bywa, że dzięki temu artykuły czy książki po prostu nie zostają… napisane.

Potencjalni autorzy wiedzą, że publikując „rewelację” na temat głowy państwa czy ważnego polityka, mają jak w banku wieloletnią batalię sądową i konieczność wykupywania drogich sprostowań w mediach. Warto przy tym pamiętać, że w dobie internetu pomówieniem czy naruszeniem dóbr osobistych może być też wpis na blogu czy komentarz opublikowany na portalu społecznościowym.

Sędzia rozpatruje latami

Do tej pory najbardziej zasadniczą różnicą był jednak zupełnie różny system wydawania wyroków sądowych obowiązujący w tych dwóch krajach. Na Wyspach to system kontradyktoryjny, w którym sędzia decyduje o wyroku na podstawie argumentów, które przedstawiły strony. Ta, która lepiej udowadnia swoje racje, wygrywa.

W polskim systemie tymczasem sędzia musi zapoznać się ze wszystkimi materiałami dotyczącymi sprawy i dopiero, gdy uzyska pełen ogląd sytuacji, wydaje wyrok. W teorii brzmi to dobrze, jednak w praktyce sprawia, że najprostsze sprawy trwają latami. Możemy to obserwować np. w przypadku sprawy Amber Gold, której końca nie widać, bo sąd musi przesłuchać kilka tysięcy świadków i przeczytać „kilogramy” dokumentów.